niedziela, 30 grudnia 2012

napuszony paw

Kolejny dowód na to, iż zdanie na konkretny temat najlepiej wyrobić sobie samemu. Zachęcona bardzo pochlebnymi opiniami, sięgnęłam po broszurkę Alicji Werner - bo trudno ją nazwać książką (choć autorka czyni to na każdej niemal stronie) - i żałuję.
Jak diabeł święconej wody unikam poradników typu "jak żyć", ale to miało być coś innego i rzeczywiście...
Kilka banalnych, w koło powtarzanych zdań o tym, jak to warto być zadowolonym z siebie, gonić za marzeniami i spisywać swoje cele na karteczkach. Autorka (trzydziestokilkuletnia nauczycielka, pisząca pod pseudonimem) radzi, poucza, namawia, zachęca, przekonuje, chwali się i wymądrza niemiłosiernie. Niestety nie jest chyba świadoma faktu, że te kilka stwierdzeń to nic odkrywczego, a już na pewno nie jest to dzieło wiekopomne.
Postanowiłam napisać książkę - pisze Werner - postanowienie to nie wszystko. Autorce brak przede wszystkim jakiegokolwiek warsztatu literackiego. Błędy stylistyczne, powtórzenia i irytująca maniera językowa (nie wiem jak wy, ale ja...) rażą niesłychanie. Zdarzają się też przeraźliwe rymy (patrz: choćby sam tytuł). A szczytem wszystkiego jest niechlujstwo językowe, przejawiające się w kolokwializmach typu: dowalę, syf, he he, zdołować itd. Autorka natchniona stylistyką prac magisterskich, robi podsumowania rozdziałów, pisze na okrągło o tym co już było, jakby widząc konieczność ugruntowania "wiedzy tajemnej" w umyśle czytelnika.
A dla kogo pisze? Na pewno dla samej siebie, a także dla osób, które nie czytają niczego poza tabloidami i hasłami reklamowymi na billboardach. Całkowity brak szacunku dla osób, które zdecydują się sięgnąć po to "dzieło". Całość utworu zamknięta jest w sformułowaniach: a raz byłam na szkoleniu..., a czytałam gdzieś..., a zrobiłam sobie... Wzorcowa grafomania.
Tematem książki miał być problem zaniżania poczucia własnej wartości. I miało być zabawnie (jest żenująco), miało być ciekawie (jest banalnie) i miało być "na luzie" (jest infantylnie). Kluczową informacją, przekazywaną przez autorkę, jest ta, że napisała książkę... Miałam wrażenie, że widzę przed sobą puszącego się pawia, któremu pióra jeszcze nie wyrosły, a który leczy swoje kompleksy opublikowaniem kilku nic nie wartych zdań.
Pozycja dostępna jest w formie ebooka na RW2010 jako self-publishing. Doszłam do wniosku, że wolałabym zgubić te 8 złotych. Przynajmniej czułabym się jak gapa zielona, a nie jak nabita w butelkę.
Niedawno wczytywałam się zapamiętale w fotoblog mojej nastoletniej siostrzenicy - ten sam język, ale o niebo ciekawsze treści!

Ocena subiektywna: 1/6.

A. Werner, Mam jedno życie i chcę je przeżyć znakomicie!, ebook, RW2010, 25 s.

sobota, 29 grudnia 2012

chińska miłość

szóstka minus to zły stopień
[Bojowa pieśń tygrysicy]

Rodzina Chua mieszka w Ameryce.
Sophia jest pianistką, gra od trzeciego roku życia, kocha muzykę, jest niesamowicie zmotywowana, odnosi sukcesy.
Louisa (Lulu) jest skrzypaczką, gra bo zmusza ją do tego mama, pozornie nienawidzi skrzypiec, ale jest w swojej dziedzinie genialna.
Amy - Tygrys w chińskim horoskopie - symbol siły i władzy - w tym przypadku absolutnej. Matka tyle kontrowersyjna co i kochająca.
Jed - mąż, ojciec, Żyd, całkowicie podporządkowany panowaniu swoich kobiet.
Dzieciństwo w rodzinie Chua polega na spełnianiu oczekiwań niesamowicie wymagającej matki. Wielce wygórowane ambicje Amy napędzane są wiarą w sukcesy córek. Zadowala ją wyłącznie perfekcja. Jednak poświęcenie, z jakim spełnia swą filozofię wychowawczą, zasługuje na głęboki podziw.
Codzienność w rodzinie Chua to wielogodzinne ćwiczenia, szantaże, praca, wymagania, polecenia, wyzwiska, kłótnie, bezwzględność, posłuszeństwo i wyrzeczenia. Amy dowodzi, że podobnie jak zachodni, luźny i bezstresowy styl wychowania, jej postępowanie wynika z miłości i wiary w dzieci.
Bohaterami tej książki są także - celowo przeze mnie nie opisywani: Mozart, Mendelssohn, Beethoven, Katrin, Popo, Coco, Puszkin oraz tabuny nauczycieli gry. Jeśli zaintrygowała was rodzina Chua i jej muzyczny świat - zachęcam do przeczytania opowieści chińskiej matki. Bo tak naprawdę opowieść to bardzo radosna, pełna uczuć, emocji i szczęścia.

Ocena subiektywna: 4,5/6.

A. Chua, Bojowa pieśń tygrysicy,Warszawa 2011, 271 s.

czwartek, 13 grudnia 2012

szczęście to norma

Amerykanka Jean Liedloff spędziła część swojego życia wśród wenezuelskich Indian plemienia Yequana. Zafascynowana ich codziennością, a szczególnie metodą wychowania dzieci, napisała książkę o poszukiwaniu zatraconych współcześnie: radości, szczęścia, prawdy, miłości i spełnienia.
Autorka objaśnia teorię działania prawa kontinuum i konsekwencje, jakie niesie ze sobą przerwanie koncepcji głębi macierzyństwa. Popularyzuje zasadę bliskości i więzi. Interesująco uświadamia czytelnikowi, że dziecko w swoim okresie niemowlęcym nie rozumie pojęć z zakresu poczucia czasu, nic dla niego nie znaczą słowa: zaczekaj, chwileczkę czy zaraz. Czas jest nieskończonością, a oczekiwanie niekiedy wręcz bolesnym doświadczeniem.
Liedloff zmusza również do zastanowienia się nad odczuciami dziecka, które dopiero co przyszło na świat. Jak właściwie jest mu po tej stronie? Jej spostrzeżenia są momentami druzgocące... Bezdyskusyjnie udowadnia, że nikt inny, jak właśnie ono zasługuje na całą uwagę, troskę, miłość i czas rodziców. Zgadzam się również z podejściem autorki do problemu przemocy. Ponurą prawdą jest zdanie: "bite dzieci stają się bitymi rodzicami", cytowane za profesorem C.H. Kempe*, a dzieci te nie są nikim innym jak ofiarami ofiar.
W książce razi jednak zbyt duży radykalizm w podejściu autorki do kwestii wychowawczych. Ciężko zgodzić się poglądem, iż całe zło tego świata jest pochodną zbyt rzadkiego przytulania dziecka przez matkę, że brak ciągłości kontinuum jest powodem późniejszych problemów seksualnych, uzależnień, a nawet choroby lokomocyjnej... Nie popieram również tezy o obecności dziecka w życiu seksualnym rodziców. Kompletnie nie przemawia do mnie konieczność wyrzucenia wózka i łóżeczka, aby nie zaburzać bliskości matki z dzieckiem. Nie widzę sensu we wpędzaniu się w poczucie winy za to, że dziecko śpi w swoim łóżeczku, a nie z rodzicami, czy też, że czasami po prostu płacze.
Książka oparta jest na przeciwstawieniu zachodniej cywilizacji światowi Indian, których metody i niektóre zachowania wcale mnie nie przekonują i nie uważam ich za dobre. Autorka zapewnia, że jedynym właściwym, jest podejście zakładające niewielkie zaangażowanie w rozwój malca i zaufanie niezawodnemu instynktowi dziecka, który podpowie mu jak się zachować, aby nie zrobić sobie krzywdy. Dziecko absolutnie potrzebuje uwagi, długich, wspólnych chwil, głębokiego patrzenia w oczy, śpiewania, czytania, mówienia, a nie pozostawienia samemu sobie, przywiązania go do siebie, a jednocześnie nie zwracania na niego uwagi. Model matki wg autorki - sprząta, gotuje, pierze, a dziecko gdzieś tam sobie jest, w pewnym momencie dorasta i cudownym sposobem przyłącza się do pomocy. Fantazja.
Brakuje mi, w koncepcji głoszonej przez Liedloff, miejsca dla taty. W idealnym świecie Liedloff tata praktycznie w życiu niemowlaka nie istnieje, pojawia się dopiero gdzieś tam po czasie, aby zabrać syna na polowanie. Eh, a co z córką?
Na uwagę zasługuje świetny wstęp do wydania polskiego, napisany przez Sylwię Chutnik. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby polska pisarka miała doświadczenia Liedloff napisałaby tę książkę dużo, dużo lepiej.
Podsumowując - tezy bardzo mądre i poruszające przeplatane są utopijnymi pomysłami, kompletnie nie przystającymi do naszej rzeczywistości. Pozycja warta przeczytania, ale koniecznie z wzięciem poprawki na czas kiedy została napisana (lata 70. ubiegłego wieku) i odmienność rzeczywistości Indian w stosunku do życia wśród zachodnich cywilizacji.

*pediatra, krzewiciel praw dziecka, dwukrotnie nominowany do Nagrody Nobla

Ocena subiektywna: 3,5/6.

J. Liedloff, W głębi kontinuum, Warszawa 2010, 186 s.

środa, 17 października 2012

o wojnie inaczej


Do ubrań mieli przyszyte gwiazdy Dawida, do twarzy nieszczęście.
["Złodziejka książek"]

To ten rodzaj prozy, która zostaje, tłucze się po głowie, drażni świadomość, każe się zatrzymać, zastanowić, nie daje spokoju.
II wojna światowa. Dziesięcioletnia Liesel trafia do rodziny zastępczej w małym miasteczku pod Monachium. Miała dorastać w nowym domu wraz z młodszym bratem, chłopiec jednak umiera w tragicznych okolicznościach, podczas zimowej podróży.
Nowi, przybrani rodzice - ciepły i serdeczny papa oraz zimna i stanowcza mama - każde na swój sposób - pomagają dziewczynce przejść przez koszmar wojny, który snuje się za nią jak cień i niepokoi każdej nocy. Muzyka, szkoła, zabawa, domowe obowiązki i książki wypełniają codzienność małej złodziejki. Bo Liesel kradnie i kolekcjonuje książki, w nich znajduje dla siebie i innych bezpieczną przystań podczas złego czasu, podczas nalotów i bombardowań, podczas dni, kiedy wojna przechodzi przez miasteczko, niesiona echem kroków setek pędzonych do Dachau Żydów.
Bohaterami powieści są Niemcy, dla nas Polaków to jak spojrzenie na wojnę z drugiej strony lustra.
Na mały świat dziewczynki, jej przyjaciela Rudy'ego, przybranych rodziców, sąsiadów i szkolnych kolegów patrzymy oczyma Śmierci, którą autor opowieści uczynił narratorem. Jest to istota rodzaju męskiego, która nie odstępuje uczestników wydarzeń na krok, jest z nimi, przy nich, jest wszędzie i co gorsza - mimo nawału zajęć - świetnie radzi sobie ze swoim fachem. Nie stoi po żadnej stronie, nie wybiera, nie decyduje, robi swoje, nic więcej, a jednocześnie aż tyle.
Zusak w bardzo zgrabny sposób buduje charakterystyki postaci, które poznajemy podczas całej historii. Nieustannie odkrywają się nowe karty ich dziejów i nowe okoliczności, pozwalające zrozumieć podejmowane przez nich decyzje i działania. Udało mu się, dzięki zamknięciu fabuły w małej, zatroskanej o siebie wzajemnie społeczności oraz prostocie i wyrazistość języka, ukazać tak dużo człowieczeństwa w tym tak nieludzkim czasie.
To powieść, która ma w sobie dużo przestrzeni, przestrzeni która pozwala na niedopowiedzenia, na myśli między wierszami, przestrzeni, która jest miejscem na mądrą zadumę.
Usłyszałam opinię, że to książka czyjegoś życia. Myślę, że to ocena nieco na wyrost, uwarunkowana takim, a nie innym doświadczeniem czytelniczym. Faktem jest, że autor nie szczędzi gry na emocjach swoich odbiorców, czyniąc głównymi bohaterami wzruszające postaci dzieci, których niewinność w zderzeniu z okrucieństwem wojny nastraja w sposób charakterystyczny.
Cała opowieść jest piękna i ujmująca, wciąga niesamowicie, a litery uciekają spod oczu. Nie epatuje przesadną przemocą i terrorem, znamienitymi dla okoliczności, dzięki czemu czytelnikowi udziela się specyficzny spokój, pozbawiony dramatyzmu wydarzeń, których już zmienić nie sposób.
Nie tak dawno, odwiedziliśmy z przyjaciółmi nasze krakowskie muzeum - Fabrykę Schindlera i wystawę Kraków - Czas okupacji 1939-1945. Po wszystkim, długą, kłującą w uszy ciszę w samochodzie przerwała czyjaś myśl: "najgorsze w tej wojnie jest to, że to nie był film...".
Prawdziwość historii jest momentami przerażająca i oprócz smutku i żalu, wzbudza wielki strach przed powtórką.

Ocena subiektywna: 5,5/6.

M. Zusak, Złodziejka książek, Warszawa 2008, 495 s.

wtorek, 9 października 2012

lęk snobistycznego społeczeństwa

Do sięgnięcia po tę książkę zachęcił mnie wywiad z autorem, zamieszczony w czerwcowym wydaniu pisma "Książki. Magazyn do czytania" (nr 5/czerwiec 2012). Szybka decyzja, zakupy w księgarni (a właściwie wspaniała "bukinistyczna" wyprawa z Juni) i spora satysfakcja.
Lęk o status jest zbiorem lekkich szkiców eseistycznych na temat pozycji człowieka w społeczeństwie. De Botton, w oparciu o wiedzę filozoficzną, historię, tradycje religijne, literaturę, sztukę i malarstwo, przystępuje do rozważań nad ludzkim lękiem przed utratą kondycji i szacunku publicznego. Zjawisko przybyło do Europy ze Stanów Zjednoczonych i - jak zauważa autor - uniemożliwia radość z tego co mamy, zmusza do nieustannego porównywania się z innymi, wpędza w depresję i powoduje ciągłe niezaspokojenie.
Alain De Botton twierdzi, że od zawsze żyjemy dla miłości, prestiżu, sławy i są to nasze największe potrzeby. Zachęca do rozmowy i zastanowienia się nad tym kto dziś zasługuje na społeczny szacunek. Nasze funkcjonowanie w konkretnym systemie ekonomicznym zmusza do pracy i zarabiania pieniędzy, ale nie może stać się jedynym sensem życia.
Pozycja stanowi przystępne spojrzenie na problem z wielu stron, dając możliwość wszechstronnej interpretacji. Ciekawie zaaranżowane zagadnienia wzbogacone zostały kilkoma interesującymi ciekawostkami. Mocną stroną tego niezobowiązującego filozofowania de Bottona, są cenne uwagi i komentarze oraz nienarzucające wnioski. I choć momentami napotykamy na kilka oczywistości, to książka pozwala na bardzo delikatne ożywienie kondycji intelektualnej. Czyta się przyjemnie.

Ocena subiektywna: 5/6.

A. de Botton, Lęk o status, Warszawa 2004, 288 s.

poniedziałek, 1 października 2012

opowiadanie i słuchanie


Tytuł niewielkiej powieści Magdy Dygat sugeruje raczej smutną i przepełnioną żałością historię, tymczasem Biedną panią Morris czyta się się tak, jakby słuchało się opowieści starej przyjaciółki na kwiecistym balkonie, przy dobrej, pachnącej kawie. Przed nami rozciąga się panorama Paryża z wieżą Eiffla w tle, panorama marzeń i pragnień niespełnionej kobiety... Snująca swoją opowieść przyjaciółka jest mądra i dojrzała, czeka i jest gotowa na to, co może ofiarować życie. Niezwykle ciekawe zestawienie pokoleniowych różnic i podobieństw jednocześnie. Interesująco poprowadzona krytyka rozwiązań tymczasowych. 
Książka dobrze napisana, wzruszająca, lekka i wciągająca, ale przyjemnie refleksyjna. Barwny i mądry język dodatkowo uprzyjemnia lekturę. Autorka potrafi, na przekór tematyce, wzbudzić w czytelniku ciepłą zadumę, wiarę i optymizm. 
Propozycja na miłe, jesienne popołudnie (tyle wystarcza na przeczytanie) - dla pań i na poznanie fragmentu duszy i pragnień kobiety - dla panów. Nadspodziewanie przyjemna.

Ocena subiektywna: 4/6.

M. Dygat, Biedna pani Morris, Kraków 2003, 158 s.

wtorek, 25 września 2012

słabnąca moc intrygi

Drugie spotkanie z Bastardem Rycerskim.
Tym razem, w przeciwieństwie do pierwszego tomu, moja cierpliwość nie została po królewsku nagrodzona. Nużący początek nie rozwinął się zgodnie z moimi oczekiwaniami.
Nieustannie toczy się walka o przetrwanie Królestwa Sześciu Księstw. Skrytobójca po powrocie z ostatniej misji bardzo powoli wraca do zdrowia, błąka się po zamku, jest zagubiony, jakby sam nie wiedział co ma robić i kogo słuchać. Momentami postępuje irracjonalnie, prymitywnie i naiwnie. Jego miłość do Sikorki znajduje odwzajemnienie, a wątek rozwija się dość dynamicznie. Bohater pod wpływem chwili kupuje u handlarza wilka, który dzięki Rozumieniu staje się jego najbliższym przyjacielem.
Denerwująca postać Błazna, choć może ciekawa, nie daje rady się obronić. Autorka rozwlekle opisuje relacje ludzkie przez co, mam wrażenie, przestałam lubić pewne postacie. Bardzo przeze mnie ceniony Brus został potraktowany marginalnie i  poświęcono mu tu bardzo mało uwagi. Fabuła jest zdecydowanie bardziej przewidywalna niż poprzednio. Brak tu impetu, życia, akcji, wszystko dzieje się jakby w obrębie jednej przestrzeni. Nie da się ukryć, że autorka podzieliła postaci na dobrych i złych w zbyt oczywisty sposób. Ciekawy temat choroby zwanej kuźnicą prawie wcale nie został rozwinięty, Moc i Rozumienie również potraktowano po macoszemu. Mizernie rozwinięte motywy fantastyczne są zdecydowanie słabą stroną tego tomu. Pojawia się wątek Pradawnych, który niestety również nie znajduje kontynuacji. Chyba miałam za duże oczekiwania...
Całkowicie zniechęcona do sięgnięcia po trzeci tom.

Ocena subiektywna: 2,5/6.

R. Hobb, Królewski skrytobójca, Warszawa 1997, 667 s.

czwartek, 20 września 2012

zdenerwowanie przed podróżą

Daniel ma 38 lat, jest Szwedem, mieszkającym z narzeczoną Anną, w Stanach Zjednoczonych. Otrzymawszy informację o śmierci matki – Astrid – wybiera się do Paryża, miasta w którym się wychował. Moment uporządkowania spraw po zmarłej mamie okazuje się mieć przełomowe znaczenie w jego życiu. Bohater próbuje zrekonstruować wydarzenia, które doprowadziły do rozstania z Astrid w niezgodzie. Rozmowy z jej psychoterapeutką, lekarzem, ostatnim kochankiem i przyrodnią siostrą odkrywają przed nim obraz, którego się nie spodziewał, albo nie chciał zobaczyć. Daniel nigdy nie poznał swego ojca przez co oceniał matkę bardzo okrutnie i niesprawiedliwie, a następnie, na kilka lat, całkowicie ją odtrącił.
Powrót do Paryża to dla Daniela podróż w głąb siebie, a świadomość utraty jedynej naprawdę bliskiej osoby zaczyna go stopniowo przerażać i wywoływać tytułową gorączkę przed podróżą, przed samotnym wędrowaniem przez resztę życia.
Pełno tu silnych emocji: brak porozumienia, lęk przed bliskością, wrażenie zawodowego i osobistego niespełnienia, kryzys wieku średniego, rany, bolesne tajemnice, blokady emocjonalne, niedomówienia i wreszcie świadomość niemożliwości nadrobienia straconego czasu. Wszystkie te przeżycia stawiają Daniela na życiowym zakręcie. Jest to proza dojrzała, bardzo kameralna, skupiona i subtelna. Dotyka skomplikowanych relacji rodzinnych, ukrytych w zakamarkach świadomości. Konstrukcja powieści jest formą układanki, której stopniowo odkrywane elementy układają się w przejrzystą historię.
Taka niepolska ta książka, uniwersalna, pozbawiona naleciałości lokalnych. Ale też nie jest utworem spektakularnym czy odkrywczym, momentami raczej sennym i ponurym, ale chyba takim miał być i to jest w nim dobre. Zasługuje także na uznanie za dojrzałość, język i ciekawą konstrukcję.

 
Ocena subiektywna: 4/6.

M. Łoziński, Reisefieber, wyd. II zmienione, Kraków 2001, 220 s.


wtorek, 7 sierpnia 2012

spacer po cmentarzu


Część opowiadań z "Rzeźnika drzew" była już publikowana w innych zbiorach i antologiach. Ten tort, składający się z dwunastu, ładnie podanych kawałków otwiera Szkolenie. Krótki i surowy, ale bardzo lekki i zabawny tekst o przygotowaniu do zawodu jednego z pracowników cmentarza. Masz charakter, żeby pilnować krnąbrnych umarlaków?
Tytułowy Rzeźnik drzew stanowi naprawdę dobry materiał na większą formę. Pilipiuk opowiada o zmartwieniu młodego księdza, który próbuje wyjaśnić tajemniczą śmierć dwóch drwali porządkujących cmentarne alejki. Potrzebny będzie prawdziwy fachowiec!
Operacja "Jajca" to miła bajeczka z chińskim klimatem w PRL-owskiej Warszawie. Opowiastka przyjemna, ale dość przewidywalna. Zabawna koncepcja upadku komuny w Polsce.
Kolejna jest Sprawa Filipowa. Motywem przewodnim jest podróż w czasie i próba niedopuszczenia, przez carskich agentów w Petersburgu, do użycia broni biologicznej. Sporo i ciekawie się dzieje.
Opowiadanie pt. Szantaż ukazuje, specyficzną dla Pilipiuka, alternatywną historię, w której supermocna Polska grozi Moskwie nową bronią. W mojej opinii - najsłabszy punkt zbioru. Jest zbyt statycznie, brakuje tempa i akcji. Szkoda, ale wieje nudą.
W opowiadaniu Czytając w ziemi Pilipiuk - z wykształcenia archeolog - daje upust swojej wiedzy i wyobraźni. Wraz z dwoma naukowcami zabiera nas na Pomorze, do rozpoczęcia wykopalisk archeologicznych. Czyta się bardzo dobrze, jest zajmująco i ciekawie się rozwija. Kapitalny opis okolicy, wsi, charakterystyka rdzennych mieszkańców. Niestety zakończenie następuje zbyt szybko i w sumie niewiele wyjaśnia, jakby pochodziło z innej historii. Gdyby nie rozczarowujący finał opowiadanie byłoby naprawdę dobre.
Na lekkie nawiązanie do klimatów Jacka Komudy pozwolił sobie autor w miniaturce Połoz, czyli historii o tym jak to wąż we wiosce straszył, a jego pogromcy chciwością się popisali. Jest wesoło, kpiarsko i z humorem na dobrym poziomie.
Opowiadanie Bunt szewców traktuje o rebeliantach z innego wszechświata, którzy odbywają na Ziemi karę za haniebne niepowodzenie i opracowują plan pomyślnego powrotu do domu. Oryginalny kosmiczny nastrój, pomysłowe rozwiązania i trzymający w napięciu dramatyzm, czyli śmiały materiał na osobną powieść. Najlepsze opowiadanie tomu.
Dziewiąte opowiadanie to Poddasze, którego fabuła oparta jest na mrocznej tajemnicy. Nowy lokator strychu w warszawskiej kamienicy, poznaje tragiczny sekret znanego malarza. Opowieść bardzo smutna w klimacie, ale całkiem dobra, z udanym zakończeniem.
Świetne Serce kamienia, to nieco makabryczna opowieść o dziewczynie zaklętej w posąg marmurowego anioła. Historia ta - podpisana również imieniem żony autora Katarzyny Pilipiuk - nie dość, że posiada morał, to została wspaniale zbudowana wokół tematyki ostatniej woli osobliwego staruszka, od początku do końca przebiega dynamicznie i niesłychanie interesująco.
Zdecydowanie mniej ciekawa jest Teatralna opowieść. Główny bohater zostaje wciągnięty w życie teatru, gdzie odnajduje ludzi pragnących zapomnieć o zewnętrznym świecie. Jest zbuntowanym bratankiem wyskoko postawionego PRL-owskiego urzędnika, który chroni go w zakamarkach Teatru Narodowego, przed "pójściem w kamasze". Dla mnie opowieść niepotrzebnie filozofująca, mało fantastyczna i zbyt ponura.
Ostanie opowiadanie w zbiorze to Ślad oliwy na piasku. Po raz kolejny wkraczamy w klimat archeologii, ale w nieco lżejszym klimacie niż we wcześniej wspomnianym Czytając w ziemi. Ślad... zdecydowanie bliższy jest przygodom Indiany Jonesa, a i miejscem akcji nie jest już Polska, a Bliski Wschód. Bohaterowie odnajdują ślad Edenu, i próbują zmierzyć się z magiczną legendą. Trochę intrygi, szczypta tajemnicy i nadzieja na odnalezienie panaceum na choroby świata.
Tort zjedzony. Rzadko zdarza się zbiór opowiadań trzymających tak jednolicie dobry poziom. Całości dopełnia świetna i zachęcająca okładka autorstwa Piotra Cieślińskiego. Pilipiuk potrafi stworzyć naprawdę dobry klimat i zaskoczyć pomysłami.

Ocena subiektywna: 5/6.

A. Pilipiuk, Rzeźnik drzew, Lublin 2009, 479 s.

wtorek, 24 lipca 2012

komentarz do codzienności

Bo życie to jest takie pole minowe. Przeszedłeś kawałek? To podziękuj. I zrób następny krok. Jeden. Nie puszczaj się biegiem - jeden krok. To jest wiara.
["Tak sobie myślę"]

Są książki, które - mówiąc obrazowo - "oczyszczają pole...", pozostają w nas na długo, czasem na zawsze, sprowadzają myśli na inne tory, nie dają spokoju, odświeżają spojrzenie na życie. Bo dziennik Jerzego Stuhra nie jest książką o chorobie - jest to książka o życiu, o cieszeniu się nim, szacunku dla niego, w końcu o oczekiwaniu na nie.
Jesień 2011 to czas, kiedy aktor rozpoczyna walkę z chorobą nowotworową i tworzenie zapisków w zeszycie podarowanym przez córkę. Na początku pisze dla siebie i najbliższych. W pewnym momencie decyduje się na wyjawienie swoich myśli i obserwacji czytelnikom, sympatykom, każdemu kto będzie chciał poznać spostrzeżenia aktora na temat sztuki, artyzmu, teatru, filmu, sportu, życia, polityki. Demonstruje również, po raz kolejny, swoją wielką miłość do rodziny.
Książka pełna jest szacunku dla innych twórców, trafnych uwag, interesujących sądów i krytyk, optymizmu i nadziei. To świadectwo człowieka spełnionego, dumnego ze swojej pracy i osiągnięć, uczącego poszanowania dla tradycji, człowieka i działalności artystycznej. Takie spotkanie z panem Stuhrem, to wielka przyjemność, tym bardziej że każdy wpis w dzienniku charakteryzuje wielka kultura języka.
Widziałam też w tym czasie "Tydzień z życia mężczyzny" na TVP Kultura, oglądało się niezwykle mając w głowie dzisiejszy obraz tego wyjątkowego artysty.
Mądra, intymna, ciepła, wzruszająca i dowcipna - lektura, do której się wraca.

Ocena subiektywna: 6/6.

J. Stuhr, Tak sobie myślę, Kraków 2012, 268 s.

czwartek, 19 lipca 2012

warszawski zorro

Książka to legendarna i kultowa. Najpoczytniejszy, bodajże kryminał czasów PRL-u. Wielce wnikliwy i barwny portret ówczesnej Warszawy i Polski Ludowej.
Lata 50. - warszawski śnieg i warszawska wiosna, warszawskie kawiarnie, targowiska, tramwaje, konduktorzy, kelnerzy, szatniarze, barmani, zapachy, nastroje, uczucia. Na ulicach stolicy pojawia się tajemniczy mściciel, który ostro rozlicza się z bezkarnymi bandytami. Milicja i lekarze mają pełne ręce roboty. Mieszkańcy miasta czują, że w końcu ktoś zaczyna dbać o ich bezpieczeństwo i pełni wdzięczności, ruszają na pomoc "sprawiedliwemu". Łotrzykowskie podziemie przygotowuje się do wojny, a serce panny Majewskiej - przypadkowo wplątanej w wir wydarzeń - do miłości.
Niewątpliwie dużym bogactwem powieści Tyrmanda są intrygujące i świetnie zbudowane postacie. Pozycja językowo - pełna smaczków, fabularnie - ciekawie poprowadzona, obyczajowo - wciągająca. W opisach momentami ciężkawa, przegadana i kanciasta, a pojawiający się lawinowo bohaterowie mogą wprawić w denerwujące zagubienie, ale w akcji wartka i żwawa, przez co docenia się ją dopiero po przeczytaniu. 

PS Juni, dziękuję za chwilowe pozostawienie egzemplarza, czytało się tym przyjemniej, że zdobyty wspólnie :)

Ocena subiektywna: 4,5/6.

L. Tyrmand, Zły, Warszawa 1990, 655 s.

Zły, grafika: Marek Oleksicki

wtorek, 17 lipca 2012

kolorowe piekiełko

Wiktoria w wieku dwudziestu lat, ginie nocą w parku z rąk bandyty. Trafia do piekła, gdzie podpisuje pakt dający jej posadę diablicy i zadanie prowadzenia z aniołami targów o dusze zmarłych. Jej opiekunem w nowej rzeczywistości zostaje ponętny diabeł Beleth, a przyjaciółką sama Kleopatra - najbardziej doświadczona i przewrotna diablica wszech czasów. 
Dziewczyna nie mogąc pogodzić się ze swoją śmiercią wraca na Ziemię i robi masę niepotrzebnego zamieszania. Całość fabuły opiera się na rozterkach bohaterki, która nie potrafi zdecydować czy darzy głębszym uczuciem kolegę ze studiów - Piotra, czy swojego nowego przewodnika Beletha. Ale to już było... 
Mimo, że sięgając po tę pozycję, nie oczekiwałam literatury wysokich lotów, to nie udało mi się uniknąć uczucia rozczarowania. Książka panny Miszczuk jest mało wymagająca. W dialogach brak zręczności i kreatywności, a dowcip jest mało błyskotliwy. Sama bohaterka ma mało ciekawą osobowość, jest pełna skrupułów, kompletnie nie wie czego chce, a jej zachowania są schematyczne. Dodatkowo posiada nieznośną manierę częstego zdrabniania imienia "Piotr". Niektóre postaci są interesujące, choć potraktowane powierzchownie, niektóre niestety całkowicie bezbarwne. Zaciekawia oryginalna kreacja piekła jako wyspy szczęśliwości, przypominającej raczej nieustannie imprezującą Ibizę niż przerażające czeluści potępienia. Minusem wydawniczym są infantylne zdjęcia z tyłu okładki. Nie tak wyobrażam sobie przystojniaka, dla którego traci się głowę, ani  też seksownego diabła - uwodziciela. 
Typowy romans studencki i raczej czytadło do tramwaju lub pociągu. 
A cały mój problem z tą książką polega nie na tym, że nie wciąga czy nudzi, bo tak nie jest, trafiła po prostu do złego i "za starego" adresata.

Ocena subiektywna: 3,5/6.

K. B. Miszczuk, Ja, diablica, Warszawa 2010, 414 s.

czwartek, 5 lipca 2012

maska Beethovena

Kiedy nie masz talentu do niczego, trzeba mieć nadzieję, że masz go chociaż do życia!
["Kiki van Beethoven"]

Niewielka, bardzo przyjemnie i szlachetnie wydana, książeczka Schmitta składa się z dwóch części: opowiadania Kiki van Beethoven i eseju p.t. Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje...
Krótkie opowiadanko dotyczy pewnej wesołej staruszki, która w sklepie ze starociami kupuje maskę Beethovena. Wraz z trzema przyjaciółkami, z domu spokojnej starości, czeka aż maska ożyje, pozwalając usłyszeć melodie, tak jak działo się to w młodości każdej z kobiet. Nasza bohaterka, dzięki muzyce, odbywa podróż w głąb siebie. Pomaga jej to zmierzyć się i rozliczyć z bolesną tragedią z przeszłości, zaakceptować teraźniejszość i przyszłość oraz na nowo pokochać utwory zapomnianego kompozytora. Opowieść jest dość wdzięczna i czyta się przyzwoicie, ale Schmitt udowodnił już nie raz, ze stać go na więcej.
Esej natomiast, to już zupełnie inna kategoria. Główne przesłanie dotyczy pytania, które zadaje sobie sam autor - dlaczego zapomniałem o Beethovenie? Opisuje swoje fascynacje muzyczne, odejście od nich i wreszcie powrót, do płynących z utworów Beethovena uniesień. Próbuje dokonać konfrontacji Beethovena z Mozartem. Przywołuje ciekawą, arystotelesowską analizę komedii i tragedii. Jednak są to próby bardzo "nierówne". Momentami zupełnie nieudane, narzucające - nie znoszące sprzeciwu - zdanie autora. Schmitt robi coś, co przyprawia mnie o wysypkę - zaczyna filozofować jak Coelho. O zgrozo! Mam nadzieję, że to tylko chwilowa słabość...
Wydaje się, że pragnął, aby jego słowa pozwoliły czytelnikowi usłyszeć muzykę, nie udało się.
Niestety jako całość - spore rozczarowanie.

Ocena subiektywna: 2,5/6.

E.-E. Schmitt, Kiki van Beethoven, Kraków 2011, 143 s.

wtorek, 3 lipca 2012

sadystka i masochista

Przekonałem się, że przynajmniej w moim wypadku nie jest prawdą, iż miłość wyciera się, ubożeje lub gaśnie od długiego użycia. Moja miłość rosła każdego dnia. 
[Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki]

Ciężko się pisze o tak lekko i dobrze napisanej książce.
Czyta się wspaniale i jednym tchem.
Narrator i jednocześnie główny bohater zakochuje się raz, w wieku 15 lat, na kolejne lat 40. A jest to miłość obsesyjna, namiętna, perwersyjna, wciągająca w toksyczny związek, wędrujący przez Peru, Paryż, Londyn i Tokio.
Ona - piękna, ponętna, pełna życia i temperamentu, nieokiełznana i dzika, wymagająca i bezkompromisowa, wzorowa egoistka, zdolna do wszystkiego - ciągle niegrzeczna dziewczynka.
On  - spokojny, wykształcony, inteligentny, elegancki, czuły i pełen melancholii, zdolny do wszystkiego...dla niej - Ricardo.
Niezwykle barwna historia miłości przeciwieństw. Pełna kolorowych, intrygujących, momentami symbolicznych postaci. Całość osnuta na tle rewolucji historycznych i obyczajowych.
I choć wiadomo, że ona to kobieta - narkotyk, która żyje otulona w kłamstwo, jak w piękny, elegancki szal, a on zawsze dokonując wyboru - wybierze ją - nie nudzi to i nie nuży, a fascynuje, wciąga, zadziwia, smuci i wzrusza.
Literacki noblista z 2010 roku zdecydowanie nie rozczarowuje.

Ocena subiektywna: 6/6.

M.V. Llosa, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki, Kraków 2009, 380 s.

wtorek, 26 czerwca 2012

romantyczny krwiopijca

Bez krwi nie ma wampira. Jest to substancja, która decyduje o jego istnieniu, podobnie jak o istnieniu człowieka.
[Wampir. Biografia symboliczna]

Wampiry - bohaterowie kultury ludowej, kiczu, hollywoodzkich produkcji, ale też literatury - utworów Mickiewicza, Byrona, Goethe'go, Słowackiego, Reymonta, Gogola, Baudelaire'a.
Monumentalna książka prof. Marii Janion, najwybitniejszej w tej chwili w Polsce, znawczyni literatury romantycznej, jest pierwszym tomem cyklu Romantyczne okolice śmierci.
To bardzo kompleksowe ujęcie tematyki mitu wampirycznego i wskazanie jego silnego zakorzenienia się, wpływu na człowieka i jego twórczość. Książka stanowi opracowanie naukowe, oparte momentami na interpretacjach psychoanalitycznych. 
Janion zwraca uwagę, że wampir w wersji folklorystycznej pozwalał poruszyć tematy tabu, jest tworem emanującym silną erotyką, ale jego działania charakteryzują się też sadyzmem, wiążą się z nekrofilią (odwrócenie motywu wampirycznego, gdzie to człowiek żąda od wampira zaspokojenia seksualnego), a przede wszystkim są - w sposób najbardziej oczywisty - śmiercionośne. Eseje zawierają bardzo wiele odwołań do "Draculi" Brama Stokera i książek Anne Rice, które stały się najwyraźniej podstawą przemyśleń. Autorka poświęca dużo miejsca powiązaniom wampira z duchami, upiorami, wilkołakami, a także wątkom kobiecym: kobiecie uległej oraz femme fatale. 
Niestety mimo szerokiego ujęcia tematu, daje się odczuć poważny brak wniosków. Kompilacja poglądów pozbawiona jest szerszej analizy, a przede wszystkim solidnego podsumowania.
Autorka podzieliła swe dzieło na dwie części. Pierwsza z nich - eseistyczna - nosi tytuł "Wampiriada". Zawiera bardzo wiele ilustracji, rycin, reprodukcji malarstwa, plakatów oraz kadrów filmowych.
Druga to wybór literatury podmiotu - fragmenty utworów bądź całe opowiadania, na których oparte są wcześniejsze analizy. Duży plus i miłe zakończenie fragmentem "Chrztu ognia" Sapkowskiego i przywołaniem postaci mojego, absolutnie ulubionego, literackiego wampira - Emiela Regisa Rohellec Terzieffa - Godefroy'a.

Ocena subiektywna: 5/6.

M. Janion, Wampir. Biografia symboliczna, Gdańsk 2008, 567 s.

czwartek, 21 czerwca 2012

rachunek

Wywiad - rzeka z Danielem Passentem, przeprowadzony przez dziennikarza Jana Ordyńskiego, ukazuje dość szczerą i autoironiczną historię życia, jednego z najlepszych polskich felietonistów.
Książka jest uporządkowana tematycznie i zachowuje czytelną chronologię. Dzieciństwo Passenta jako żydowskiej sieroty, wychowywanej przez wujków, ciotki i znajomych rodziny, życie w powojennym Berlinie, powrót do Warszawy, studia, stypendia zagraniczne, praca dziennikarska w "Polityce", posada ambasadora w Chile. Każdy temat ciekawie okraszony anegdotami i dygresjami.
Mimo dramatycznego dzieciństwa, dużo szczęścia miał w życiu Daniel Passent. Udało mu się zdobyć perfekcyjne wykształcenie, otoczony jest wachlarzem wspaniałych przyjaciół, zawarł mnóstwo ciekawych znajomości i odbył szereg niesłychanie cennych spotkań. Wiele mówi o swojej miłości do: Agnieszki Osieckiej, córki Agaty i żony Marty. Ten rachunek z życia, przyznanie się do błędów, niewłaściwych decyzji, porażek i wstydliwych wyborów, jest również zdecydowaną oceną postaw, nie tyle mającą na celu utrącenie głów, co ukazanie tła wydarzeń. Passent mówi o tym, o czym chce powiedzieć. Ordyński jest tu jedynie zadającym pytania, nie moderuje tej rozmowy, nie kreuje jej. Zostawia to delikatny cień sztuczności i wymuszenie formy wywiadu. Równie dobrze mogła to być naturalnie biegnąca opowieść autobiograficzna.
Czyta się jednak dobrze, zapewne dzięki specyficznej, ale sympatycznej arogancji i pewność siebie bohatera.

Ocena subiektywna: 4,5/6.

D.Passent, Passa, Warszawa 2012, 423 s.

czwartek, 14 czerwca 2012

ex libris

Udało mi się w końcu w pełni zmobilizować siły i zrobić coś dla moich książek. Dziś poszedł do druku i wkrótce każdy egzemplarz z półki, otrzyma swój ekslibris.
Do projektu wykorzystałam grafikę przedstawiającą Le Papillon Machaon, czyli Pazia królowej, pochodzącą z czasopisma "Le Magasin Pittoresque" wydanego w Paryżu w 1837 roku.
Wybór motywu powinien być czytelny dla większości, znających mnie bliżej, czytelników bloga.

środa, 13 czerwca 2012

norweg w tajlandii

W podłym motelu w Bangkoku, czekając na wynajętą prostytutkę, ginie norweski ambasador. W bagażniku samochodu ofiary, policja znajduje pornografię dziecięcą. Okoliczności zdarzenia nie mogą wypłynąć na światło dzienne. W celu uniknięcia skandalu, zadanie rozwiązania zagadki otrzymuje Harry Hole, tonący w kieliszku gliniarz, którego zobojętniałość i cynizm dają nadzieję na zlekceważenie każdego tropu i szybkie sprzątnięcie tematu pod dywan. Ale Hole, być może już znudzony swoją własną frustracją, zaczyna drążyć, zadawać pytania, łączyć fakty, a niektóre z nich rozłażą się jak karaluchy w ciemności.
Duszny Bangkok pełen jest dziwnych i ciekawych osobowości. Duży plus dla autora za stworzenie intrygujących postaci drugoplanowych.
Ale tak naprawdę mało tego wszystkiego, chciałoby się więcej. Nesbo poruszył zbyt delikatnie szalenie ciekawy wątek językowy oraz tło społeczno-kulturowe. Mało Tajlandii w tej "nesbowej" Tajlandii.
Brakowało mi też, w przerwach w czytaniu, niecierpliwego pragnienia poznania dalszej fabuły. Mało zaskoczeń, napięcia, sama intryga momentami nieporadna, tożsamość sprawcy daje się odkryć stosunkowo wcześnie, jak dla mnie za wcześnie.
Intrygujący tytuł, ciekawa okładka - marketing - czary mary...
Nesbo, tworząc postać Hole'a, nie postarał się jakoś ciekawie odbiec od stereotypu samotnego, zgorzkniałego detektywa z niezamkniętą przeszłością. Może kolejne spotkanie z Harrym - w "Pierwszym śniegu" - wypadnie korzystniej. Niestety, tym razem, żeby było dobrze - musiałoby być lepiej.

Ocena subiektywna: 3,5/6.

J. Nesbo, Karaluchy, Wrocław 2011, 320 s.

wtorek, 5 czerwca 2012

każde życie to materiał na książkę


Ja do tej tutaj ziemi
przybita jestem konwaliami...
[A. Osiecka]
 
Tak bardzo cenię tę książkę, że długo zbierałam się do napisania o niej. Towarzyszy mi od kilkunastu lat, pełna słów, które są potrzebne jak powietrze.
Teksty czytane Agnieszki Osieckiej, to coś zupełnie innego niż jej piosenki (spośród których, są takie, których nawet nie lubię).
Życie poetki było niebanalne i niezwykłe, jak ona sama. Autorka pisze trochę o dzieciństwie, o domu, rodzicach, o szkole. Zamieszcza spore fragmenty skrupulatnego pamiętnika poetki, wspomnienia przyjaciół, rozmowy, cytaty, wiersze. Dużo tego i zdjęć. Jest to mniej książka, a bardziej tkanina, ręcznie malowana, lekka, zwiewna, ale i taka do przytulenia.
Turowska zebrała ogrom materiału, a pisząc prosto, przyjaźnie i bezpretensjonalnie nie wkracza niepotrzebnie w jakieś zbędne, naukowe dywagacje. Pokazuje Osiecką pełną życia, wolną, nie dającą się ograniczać żadnym konwenansom i  regułom - kobietę w biegu,  pędzącą przez życie, jak wiatr między drzewami. Z drugiej strony jest to wiatr czasem omijający ludzi, samotny, smutny i nieszczęśliwy.
Są ludzie, których nie umiemy opowiedzieć… twierdziła Agnieszka Osiecka. Zofii Turowskiej udało się fenomenalnie opowiedzieć Agnieszkę.
Dla kochających poezję – pozycja obowiązkowa. Dla nie będących tego pewnymi – tym bardziej.

Ocena subiektywna: 6/6.

Z. Turowska, Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką, Warszawa 2000, 273 s.