środa, 27 lutego 2013

kolejne dziecko Schmitta

Nie pytajcie mnie jak wygląda moja matka: czy można opisać słońce?
[Dziecko Noego]

Ponownie okrutny świat widziany oczami dziecka. Schmitt tym razem zaprasza do poznania krótkiej, ale bardzo naturalnej i refleksyjnej historii siedmiolatka, który podczas okupacji Belgii ukrywa się w katolickiej szkole z internatem.
Jest rok 1942. Joseph Bernstein, aby przeżyć hitlerowskie prześladowania musi rozstać się z rodzicami. Na krótko znajduje schronienie w pałacu hrabiny de Sully, niebawem jednak dostaje się pod opiekę ojca Ponsa, katolickiego księdza, który staje się jego mentorem i autorytetem moralnym.
Jak to u Schmitta - jest prosto, prawdziwie i ciekawie. Mimo że książeczka jest krótka dostarcza wiele emocji i wzruszeń. To ponadczasowa opowieść o przyjaźni, dorastaniu, tolerancji i bezinteresowności. Dużo tu delikatności i łagodności - dla wrażliwych i niewrażliwych również.
Jeszcze słowo o ojcu Ponsie: otóż ma on ciekawe hobby, to kolekcjoner...
A co zbiera i dlaczego, jak radzi sobie z opieką nad niesfornymi mieszkańcami Żółtej Willi oraz kim jest mademoiselle "Psiakrew" - nie zdradzę.

Ocena subiektywna: 5/6.

E.-E. Schmitt, Dziecko Noego, Kraków 2008, 132 s.

piątek, 8 lutego 2013

śmierć w dyskotece

Julia Dobrowolska (postać z wcześniejszego "Żniwiarza" Grzegorzewskiej) pełni rolę tła, dla gwiazdorzącego w programie detektywistycznym, Wiktora Bergena. Zadanie nudne to i mało ambitne dla, stylizowanej na blond bohaterkę filmów akcji z lat 80., pani detektyw. Rezygnuje więc i decyduje się wykorzystać swój talent do rozwiązania zagadki tajemniczych morderstw w krakowskim klubie-labiryncie. Sprawa staje się o tyle ważna, że świadkiem zdarzeń jest Lola - siostra Dobrowolskiej, a właścicielem klubu - brat Aarona, wspólnego kochanka Julii i Wiktora. Tak, trójkącik.
Krok po kroku, trop za tropem włóczymy się za Dobrowolską po krakowskich nocnych klubach, dyskotekach, toaletach i piwnicach. Wśród oparów alkoholu i woni tanich perfum, ocieramy się o dresy i skórzane kurtki bramkarzy, aby poznać mroczne praktyki i mistyczne ceremonie, dające uciechę majętnym zwyrodnialcom.
Bohaterem powieści jest też miasto - ulice, zaułki, kluby i dyskoteki Krakowa. Dobrze się czyta o miejscach, które były studencką codziennością.
Grzegorzewska daje upust swoim fantazjom, ironizuje, bawi się konwencją i żongluje formą. Pisze luźno i bez zadęcia. Tworzy bohaterów ciekawych, ale celowo nierzeczywistych - przesiąkniętych hollywoodzką manierą. Sporo tu przerysowań, ale też nie wszystko trzyma się ładu i składu. Momentami jest mało racjonalnie, to taki kryminał bez nadmiernej dedukcji. W środku dość przewidywalnie i mało ciekawie, niektóre fakty bardzo naciągane. Ale jest napięcie i ciekawe rozwiązanie zagadki, a to w kryminale - nawet jeśli jest on niewymagający i jest tylko pretekstem do opisania pikantnego romansu i efektownych pościgów - ważne.
Z tej mąki nie powinien wyjść chleb, tymczasem upiekło się coś całkiem zjadliwego, z zakalcem, ale smaczne.

Ocena subiektywna: 4/6.

G. Grzegorzewska, Noc z czwartku na niedzielę, Kraków 2007, 205 s.