czwartek, 5 lipca 2012

maska Beethovena

Kiedy nie masz talentu do niczego, trzeba mieć nadzieję, że masz go chociaż do życia!
["Kiki van Beethoven"]

Niewielka, bardzo przyjemnie i szlachetnie wydana, książeczka Schmitta składa się z dwóch części: opowiadania Kiki van Beethoven i eseju p.t. Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje...
Krótkie opowiadanko dotyczy pewnej wesołej staruszki, która w sklepie ze starociami kupuje maskę Beethovena. Wraz z trzema przyjaciółkami, z domu spokojnej starości, czeka aż maska ożyje, pozwalając usłyszeć melodie, tak jak działo się to w młodości każdej z kobiet. Nasza bohaterka, dzięki muzyce, odbywa podróż w głąb siebie. Pomaga jej to zmierzyć się i rozliczyć z bolesną tragedią z przeszłości, zaakceptować teraźniejszość i przyszłość oraz na nowo pokochać utwory zapomnianego kompozytora. Opowieść jest dość wdzięczna i czyta się przyzwoicie, ale Schmitt udowodnił już nie raz, ze stać go na więcej.
Esej natomiast, to już zupełnie inna kategoria. Główne przesłanie dotyczy pytania, które zadaje sobie sam autor - dlaczego zapomniałem o Beethovenie? Opisuje swoje fascynacje muzyczne, odejście od nich i wreszcie powrót, do płynących z utworów Beethovena uniesień. Próbuje dokonać konfrontacji Beethovena z Mozartem. Przywołuje ciekawą, arystotelesowską analizę komedii i tragedii. Jednak są to próby bardzo "nierówne". Momentami zupełnie nieudane, narzucające - nie znoszące sprzeciwu - zdanie autora. Schmitt robi coś, co przyprawia mnie o wysypkę - zaczyna filozofować jak Coelho. O zgrozo! Mam nadzieję, że to tylko chwilowa słabość...
Wydaje się, że pragnął, aby jego słowa pozwoliły czytelnikowi usłyszeć muzykę, nie udało się.
Niestety jako całość - spore rozczarowanie.

Ocena subiektywna: 2,5/6.

E.-E. Schmitt, Kiki van Beethoven, Kraków 2011, 143 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz