czwartek, 13 grudnia 2012

szczęście to norma

Amerykanka Jean Liedloff spędziła część swojego życia wśród wenezuelskich Indian plemienia Yequana. Zafascynowana ich codziennością, a szczególnie metodą wychowania dzieci, napisała książkę o poszukiwaniu zatraconych współcześnie: radości, szczęścia, prawdy, miłości i spełnienia.
Autorka objaśnia teorię działania prawa kontinuum i konsekwencje, jakie niesie ze sobą przerwanie koncepcji głębi macierzyństwa. Popularyzuje zasadę bliskości i więzi. Interesująco uświadamia czytelnikowi, że dziecko w swoim okresie niemowlęcym nie rozumie pojęć z zakresu poczucia czasu, nic dla niego nie znaczą słowa: zaczekaj, chwileczkę czy zaraz. Czas jest nieskończonością, a oczekiwanie niekiedy wręcz bolesnym doświadczeniem.
Liedloff zmusza również do zastanowienia się nad odczuciami dziecka, które dopiero co przyszło na świat. Jak właściwie jest mu po tej stronie? Jej spostrzeżenia są momentami druzgocące... Bezdyskusyjnie udowadnia, że nikt inny, jak właśnie ono zasługuje na całą uwagę, troskę, miłość i czas rodziców. Zgadzam się również z podejściem autorki do problemu przemocy. Ponurą prawdą jest zdanie: "bite dzieci stają się bitymi rodzicami", cytowane za profesorem C.H. Kempe*, a dzieci te nie są nikim innym jak ofiarami ofiar.
W książce razi jednak zbyt duży radykalizm w podejściu autorki do kwestii wychowawczych. Ciężko zgodzić się poglądem, iż całe zło tego świata jest pochodną zbyt rzadkiego przytulania dziecka przez matkę, że brak ciągłości kontinuum jest powodem późniejszych problemów seksualnych, uzależnień, a nawet choroby lokomocyjnej... Nie popieram również tezy o obecności dziecka w życiu seksualnym rodziców. Kompletnie nie przemawia do mnie konieczność wyrzucenia wózka i łóżeczka, aby nie zaburzać bliskości matki z dzieckiem. Nie widzę sensu we wpędzaniu się w poczucie winy za to, że dziecko śpi w swoim łóżeczku, a nie z rodzicami, czy też, że czasami po prostu płacze.
Książka oparta jest na przeciwstawieniu zachodniej cywilizacji światowi Indian, których metody i niektóre zachowania wcale mnie nie przekonują i nie uważam ich za dobre. Autorka zapewnia, że jedynym właściwym, jest podejście zakładające niewielkie zaangażowanie w rozwój malca i zaufanie niezawodnemu instynktowi dziecka, który podpowie mu jak się zachować, aby nie zrobić sobie krzywdy. Dziecko absolutnie potrzebuje uwagi, długich, wspólnych chwil, głębokiego patrzenia w oczy, śpiewania, czytania, mówienia, a nie pozostawienia samemu sobie, przywiązania go do siebie, a jednocześnie nie zwracania na niego uwagi. Model matki wg autorki - sprząta, gotuje, pierze, a dziecko gdzieś tam sobie jest, w pewnym momencie dorasta i cudownym sposobem przyłącza się do pomocy. Fantazja.
Brakuje mi, w koncepcji głoszonej przez Liedloff, miejsca dla taty. W idealnym świecie Liedloff tata praktycznie w życiu niemowlaka nie istnieje, pojawia się dopiero gdzieś tam po czasie, aby zabrać syna na polowanie. Eh, a co z córką?
Na uwagę zasługuje świetny wstęp do wydania polskiego, napisany przez Sylwię Chutnik. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby polska pisarka miała doświadczenia Liedloff napisałaby tę książkę dużo, dużo lepiej.
Podsumowując - tezy bardzo mądre i poruszające przeplatane są utopijnymi pomysłami, kompletnie nie przystającymi do naszej rzeczywistości. Pozycja warta przeczytania, ale koniecznie z wzięciem poprawki na czas kiedy została napisana (lata 70. ubiegłego wieku) i odmienność rzeczywistości Indian w stosunku do życia wśród zachodnich cywilizacji.

*pediatra, krzewiciel praw dziecka, dwukrotnie nominowany do Nagrody Nobla

Ocena subiektywna: 3,5/6.

J. Liedloff, W głębi kontinuum, Warszawa 2010, 186 s.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz